Do rzeczy zatem. Trafiacie na stronę fotografa ślubnego, oglądacie jego prace i… nie podoba wam się. O gustach się podobno nie dyskutuje... i całe szczęście. To jest wasz moment, kierujecie się własnym poczuciem estetyki i piękna. Jest do kitu? Nie podoba wam się? Zdjęcia przesłodzone, nieostre, źle skadrowane? Nic prostszego. Wychodzicie i szukacie dalej, do skutku, bo przecież fotografów jak mrówek.
A jeśli zdjęcia wam się podobają? Jedno, drugie, piąte i mówicie „WOW!”, piękne! Nie dowierzacie szczęściu, oglądacie dalej ale już wiecie, że ziarno zasiane… To jest to! Można by uznać, że najgorsze za wami, ale wcale tak nie jest, mruga do was jeszcze zakładka „oferta”, a tam… no właśnie… pakiety… Gdyby tak brać ślub raz na kwartał, to już byście co nie co wiedzieli. Jak czytać, interpretować, czego szukać… A ponieważ to wasz debiut, to zaczynacie analizować. Doskonale wiecie, czego chcecie, wszystko jest przemyślane, wystarczy przyłożyć wasze zapiski do odpowiedniej rubryki. No i jest, pasuje… na pierwszy rzut oka, na drugi już niekoniecznie, no bo przecież w ostatniej chwili przyszło wam do głowy, że jeszcze fotoksiążka, foto wydruki, fotobudka, foto love, fontanna i fotel bujany też. Eee, wybrany przez was pakiet nie nie ma nic z tych rzeczy. A żaba ma loki? Nie podoba nam się ten fotograf…. No, może jeszcze zapytacie, czy da te extrasy w cenie? Nie dał, stanowczo, odesłał do droższego pakietu i opcji dodatkowych. Ale jak to? Tylu fotografów się ogłasza, w 5 min znajdziecie stu, gdzie stu, dwustu innych, którzy na pewno dadzą wam wszystko (i nic) w cenie, którą chcecie zapłacić (czy też nie chcecie, no ale niech będzie).
Zapewne tak. Zastanówcie się jednak. Dzień ślubu planujecie na długo przed nim, podejmując wiele decyzji i dokonując wielu wyborów. Będziecie wyglądać wyjątkowo, a nawet olśniewająco (suknia, buty makijaż, fryzura i wiele innych trików). Ba! nawet wasz ulubiony wujek
z wąsem i kochana babcia (też z wąsem) będą wyglądać wyjątkowo w tym dniu. Cała rodzina i przyjaciele, znajomi. Pięknie będzie! Kościół wspaniały i ksiądz wyjątkowy. A sala taka, że wszystkim (a starszym to już na pewno) szczęki wypadną na ziemię. Dekoracja zaplanowana w najmniejszych szczegółach. DJ, oprócz muzyki, zadba o piękne oświetlenie. Będzie bajecznie…
No i było, ślub piękny, mamy płakały, tatkowie też, choć udawali, że nie, piękne confetti i wspaniałe prezenty… Fotograf był, co prawda inny, ale zdjęcia na stronie też miał ładne. To nic, że każde z innej parafii, dosłownie i w przenośni, z inną parą, w innym miejscu, ale prawdziwe perełki. Właściwie same perełki, a pakiety bogate w dodatki i cena atrakcyjna. Żadnych dopłat! Zatem skoro ślub był piękny (bo był), to zdjęcia też muszą, no po prostu muszą! Czekacie… no i jest fotograf, przyjechał, przywiózł zdjęcia oraz wydruki i fotoksiążkę... i jeszcze w gratisie prezentację multimedialną. I dumny, bo zdjęć wyszło więcej, niż obiecywał, nie 700, ale 800, wszystkie „obrobione”… Zaczynacie od fotoksiążki i… już patrząc na okładkę zastanawiacie się dlaczego nie wybraliście fotoalbumu, ze znacznie ładniejszą oprawą… Zaglądacie do środka i TADAAAAAM…. oj, to naprawdę tak wyglądało? A wy? Przecież byliście tak piękni i szczęśliwi, dlaczego tego nie widać? No niby ładnie, ale zero emocji, żadnych niespodzianek, wszystkie zdjęcia podobne… To był przecież taki wzniosły i romantyczny moment. Ale zaraz, jest, perełka! Przepiękne ujęcie, jedziecie dalej, na pewno będzie ich więcej, w końcu przed wami pendrivie zawierający 800 zdjęć, a u fotografa na stronie same perełki były.